Wstaję wczesnym rankiem Wraz ze wschodem słońca Nędznie wyczołguję się z łóżka I sunę jak widmo po zimnych kafelkach Spoglądam mętnie w swe lico Pogrążone jeszcze we śnie Marzę by to iż wstałam Okazało się tylko koszmarem Odgarniam poplątane włosy z czoła Uchylam usta i głośno ziewam Wiem już iż naprawdę zbudziłam sie ze snu Niestety Ociągając się dochodzę do kuchni Ciemność pomieszczenia kłóci się Z jasności i rześkością poranka Ale ja jestem przemęczona i tego nie zauważam Otwieram szafkę ze skrzypieniem Drażniącym moje uszy Niczym umierające w katuszach koty Ręka spotyka się z lodowatym metalem Wsypuję do kubka ziarenka zbawienne Doprawiam kryształkami cukru I już wrzątkiem zalewam By po chwili się nim delektować Parujący napój parzy me wargi Sprawiając iż łzy stawają w oczach Biorę pierwszy łyk I tonę w czarnej ekstazie Kończę smakować kawę Moje tęczówki się rozszerzają Otwieram szeroko oczy i wdycham chłodne powietrze Całkowicie i prawdziwie rozbudzona
Płeć: nieznana
Ocena: 5
Liczba komentarzy: 2
Data dodania: 25.04.2009r.
Statystyki: Wiersze: 9701 | Proza: 2330 | Publicystyka: 721 | Komentarze: 68305 | Użytkownicy: 12452
Online(58): 58 gości i 0 zarejestrowanych: