Zamarłam. Usłyszałam za sobą zimny, stanowczy głos – głos nieznoszący sprzeciwu. Stałam w bezruchu, wciąż trzymając broń w pogotowiu. W zasadzie nie mogłam zrozumieć, dlaczego zatrzymałam się na moment przed rzutem. W głowie miałam pustkę. Z wielkim zdumieniem wpatrywałam się w znieruchomiałą Halmoorę. W następnej chwili bestia położyła po sobie dotychczas nastawione uszy i mozolnie wycofała się w ciemność. Nagle zmrużyłam oczy i błyskawicznie odwróciłam się w stronę głosu. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Przełknęłam nerwowo ślinę. Na ziemi siedziała drobna postać, która wpatrywała się we mnie beznamiętnie dużymi, jasnoszarymi oczami. Po chwili dziecko wstało, a z jego ust wydobyło się ciche, pretensjonalne westchnięcie. – Nikt cię o to nie prosił – syknęło przez zaciśnięte zęby. – Aż tak lubisz wtrącać się w nie swoje sprawy? Drgnęłam. – Słucham?– zacisnęłam palce na brązowo–złotym sztylecie, usilnie próbując opanować ogarniającą wściekłość. "Wtrącać się w nie swoje sprawy", tak? Drobna dziewczynka wstała nieśpiesznie i nie odwracając się za siebie, powoli ruszyła w mrok. Moje ciało ogarnął przenikliwy chłód. Zmarszczyłam brwi, a przez moją twarz przemknął grymas gniewu. Nagle drobna postać zatrzymała się w pół kroku – cal od jej głowy, w czarnym jak smoła drzewie, utkwił smukły sztylet. Dziecko odwróciło się spokojnie, przekręciło głowę w zamyśleniu, a przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Kiedy nieznajoma wyciągnęła nóż z kory i rzuciła go do moich stóp, do mych uszu dobiegł jej rozbawiony głos: – Czeka nas długa droga, przybyszu. Lepiej uzbrój się w cierpliwość. . ~~~ Dziewczynka odwróciła się i utkwiła we mnie lodowaty wzrok. – Słucham, masz jakiś inny pomysł? – nie czekając na moją reakcję, postawiła stopę na drewnianym moście, jednak zatrzymała się, czując na swoim nadgarstku mocny uścisk. Przewróciła ostentacyjnie oczami i zwróciła się w moją stronę. Stałam w bezruchu zaciskając zęby. – Puść. – To zbyt niebezpieczne, a co dopiero dla takiego dziecka jak ty. Przez twarz drobnej dziewczynki przemknął grymas gniewu. Usta zacisnęły się tworząc cienką szarą kreskę. Przeszedł mnie dreszcz. Zorientowałam się, że pokazuje bym się schyliła. Poczułam szarpnięcie z tyłu głowy. Kaptur opadł mi na ramiona. Otworzyłam szerzej oczy i zaklęłam w duchu swoją nieostrożność. Czułam na sobie świdrujące spojrzenie zdumionego dziecka. Po chwili dotarł do mnie jego cichy, niedowierzający głos. – Ty... Jesteś... Kobietą? – na chwilę to pytanie zawisło w powietrzu. Żadne z nas nie ważyło się drgnąć. Po kilkunastu sekundach nieznośnej ciszy przerwał ją rozdrażniony głos dziewczynki. Złapała się za głowę i pokręciła nią z wyraźną dezaprobatą. Odwróciła się w stronę wielkiej, rozległej przepaści. – To wszystko komplikuje – mruknęła jakby do siebie. Ponownie zwróciła się ku mnie. – Kim jesteś i co tutaj robisz? Przecież wy nie macie prawa tutaj przebywać. Wy...– jej głos na powrót znów stał się lodowaty, władczy – tak jak wtedy, kiedy pierwszy raz ją usłyszałam. – Wy? To ty nie masz prawa tutaj być – odparowałam. – Powinnaś była zginąć, tak jak inne... – Tak uważasz? Z resztą możesz mówić sobie, co chcesz – mnie to już nie dotyczy – uśmiechnęła się, po czym zwróciła się ku drewnianemu mostowi. – Nie chcę kolejnej bezużytecznej kobiety. Zawsze, gdy jesteście najbardziej potrzebne, mdlejecie z przerażenia. Zastygłam w bezruchu i westchnęłam, po czym ponownie założyłam kaptur. – Tu możemy się pożegnać – powiedziała stanowczo. Wbiłam w nią wzrok. Nie chciałam zostawiać jej samej sobie. Nie chciałam, żeby zginęła w tym zasranym lesie. Poszłam z nią, bo mnie zaciekawiła. Ona nie była... normalna. Jednym słowem, nigdy nie spotkałam dziecka, które zachowywało się w podobny sposób. Nie była zbyt miła, ale czego nie robi się dla odrobiny rozrywki? – W takim razie odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. Ostatnie. Jej oczy zwężyły się w niewielkie szparki. – W takim razie, w czym jestem gorsza od ciebie? Też jesteś jedną z nas... I to jeszcze małą, nieporadną...– rozłożyłam ręce, po czym dokończyłam: – Dziewczynką... – Dość. Kąciki moich ust uniosły się lekko w górę, gdy zobaczyłam, że dziecko zaciska drobne dłonie w piąstki. Kiedy moje czarne włosy rozwiał zimny podmuch wiatru, zmrużyłam rzęsy i ponownie wbiłam wzrok w wychudzoną dziewczynkę. Rozbawiona jej reakcją założyłam ręce na piersi i ruszyłam w jej stronę. – Co się stało? Czyżbym cię czymś uraziła? Wstydzisz się swojej płci, czy co? – z moich ust wydobył się cichy śmiech. – Lepiej uważaj na słowa – wycedziła. – Naprawdę interesujące. Już dawno się nad tym zastanawiałam. Przecież to jasne, że nie mogłaś przeżyć tak długo sama w południowym lesie. Pewnie masz jakieś znajomości, mam rację? – zlustrowałam wzrokiem jej sylwetkę. – Czyżby ukrywana przez wszystkich rodzina samego króla?– z ostatnimi słowami ukłoniłam się teatralnie i ponowne uniosłam wzrok. Przeszedł mnie dreszcz, gdy uchwyciłam lodowate spojrzenie dziecka. Za moment drobna postać zwróciła się w stronę mostu i energicznym krokiem ruszyła przed siebie. Wyprostowałam się i przekrzywiłam głowę w zamyśleniu. Dziwne dziecko – pomyślałam, a kąciki moich ust uniosły się w drwiącym uśmiechu. ~~~ Ciemność rozjaśniały liczne płomienie. Migotały pod wpływem mocniejszych powiewów wiatru. Wychudzona dziewczynka siedziała po turecku, z założonymi rękami na piersi. Jej białe włosy opadały na wąskie ramiona. Miała bladą, niezdrową cerę. Kiedy otworzyła oczy, płomienie znikły. Z jej ust wydobył się cichy, głos: – Spóźniłeś się. Nie było cię tam, gdzie się umawialiśmy. Z mroku wyłoniła się smukła postać. Przyklękła na jedno kolano i schyliła głowę w głębokim pokłonie. – Proszę o wybaczenie. W drodze powrotnej zatrzymała mnie pewna nieistotna przeszkoda, jednak wykonałem zadanie. Dziecko podniosło się powoli, po czym ruszyło w stronę postaci. Pod stopami szeleściły mu zeschłe liście. – Nieistotna?– polanę wypełnił kpiący głos dziewczynki. – A któż byłby tak nierozsądny, żeby cię zatrzymywać? Nie odpowiedział. – Mów! – Jeden z Nich był bardzo natarczywy, jednak wszystko poszło zgodnie z planem. – Dobrze– skierowała na niego uważny wzrok. – Wszystko przygotowane? – Wedle życzenia. – Wczoraj spotkałam kolejną natrętną, zgniłą istotę – skrzywiła się nieznacznie, po czym westchnęła i rozłożyła ręce w zrezygnowanym geście. – Cóż. Tutaj to rzadkość... – Wiem, ale rozpoznałam ją dopiero wtedy, kiedy ściągnęłam jej kaptur. – To niemożliwe. Nie widziała pani... – Nie wyglądała na przestraszoną, kiedy zbliżała się do mnie Halmoora. To było coś dziwnego. Zaintrygowało mnie. – Więc? Dlaczego pani nie zrobiła tego co zwykle? Spojrzała na niego spode łba. – Już sam ich wygląd mnie odstrasza. – A mimo tego chciałaby pani, żeby poszła w naszą stronę, mam rację? Zamilkła. – Jestem pewna, że byłaby dla nas ciężarem. Skąd mogłaby wiedzieć o niektórych rzeczach, skoro wzięła mnie za jedną z Nich? Uśmiechnął się, a ta zgromiła go wzrokiem – Życie ci niemiłe?– usiadła na trawie i podparła głowę na zaciśniętej pięści. Po kilku chwilach zwróciła się ku niemu. – Wracając do twojego zadania: jaka jest decyzja Darrena odnośnie naszej propozycji? – Ostatnio wprowadzony zakaz łowów na Retty skomplikował sprawy... – Skomplikował sprawy w półświatku? – powtórzyła z niedowierzaniem, bo mężczyzna nie dokończył wypowiedzi. – Nie tyle zakaz. Ktoś zaczął ich likwidować. Nie ufają nam. Wstała, zamyślona otrzymaną informacją, po czym okrążyła pobliską polanę. – Jak sądzisz, jaki może mieć w tym cel? Przecież jego ludzie z pewnością byliby chętni na taki obrót sprawy. W takim razie, dlaczego rezygnuje? Przecież parę dni temu był zdecydowany... Nie, to niemożliwe, żeby zrobił to tylko z tego powodu. Musimy ustalić, o co tak naprawdę mu chodzi. Nie możemy czekać. – Wręcz przeciwnie. Dla takiego szczura jak on, to wystarczający powód, by wycofać się z umowy. Wstała i przyjrzała mu się uważnie. – Mylisz się – na jej twarz wypłynął niebezpieczny uśmieszek. – Umowa nadal obowiązuje, a my sprawimy, że sobie o niej przypomni. ~~~ Obudziły mnie jasne promienie porannego słońca. Przeciągnęłam się niezgrabnie i rozejrzałam się wokoło. Szłam za dziewczynką do późnej nocy, jednak zrezygnowałam, przemęczona nieustanną wędrówką. Złapałam się oburącz jednej z gałęzi i podciągnęłam się. Po chwili przeszedł mnie dreszcz. Miałam wrażenie, że ktoś intensywnie wpatruje się w moje plecy. Zagryzłam wargę i sięgając po broń, odwróciłam się błyskawicznie. Moje brwi uniosły się w zdumieniu. Kiedy zorientowałam się, że otworzyłam usta, natychmiast je zamknęłam. Oparty o pień, stał młody mężczyzna. Krzywo przycięta grzywka zasłaniała mu prawe oko. Uśmiechał się do mnie promiennie. – Witaj Acris. Wbiłam w niego karcące spojrzenie. – Przecież miałeś być w Toratii! – wzięłam się pod boki i schowałam do torby pozłacaną broń. – Sprawy trochę się pokomplikowały, więc mnie wypuścili. Za tydzień muszę być na wybrzeżu, więc postanowiłem... – Mnie śledzić? – dokończyłam z kamienną twarzą. – Niekoniecznie, ale jak wolisz... – rozłożył ręce w pokojowym geście. W moich oczach zabłysł niemy wyraz wściekłości, jednak po chwili westchnęłam i zeskoczyłam z drzewa. Nie byłam zadowolona z tego spotkania. Znowu przyszedł, żeby prawić mi kazania? Niedoczekanie! – Co robisz? – dobiegł do mnie zirytowany głos młodzieńca. Przystanęłam i odwróciłam się na pięcie. – Nie masz co robić, czy co? Mógłbyś wreszcie dorosnąć i nie wtrącać się w nie swoje sprawy! – wybuchłam. – I powiedziała to młodsza siostrunia. – Skellinie... – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Mógłby sobie darować te dziecinne zagrywki. Byłam na siebie zła. Zawsze, gdy z nim rozmawiałam, nie potrafiłam utrzymać nerwów na wodzy. Nienawidziłam się za to. Świadomość tego, że jest ode mnie silniejszy podsycała mój gniew, a myśl, że nie mogłam niczego zrobić, jeszcze bardziej mnie upokarzała. Byłam przemęczona i nie przyspieszyłam kroku. Przełknęłam ślinę. Poczułam, że coś ściska mnie w żołądku. Wiedziałam, że cały czas za mną idzie. Wiedziałam, że miał jakiś powód. Miał jakiś powód – to zdanie przez chwilę kołatało mi się po czaszce. Zamarłam. – Po co tu przyszedłeś? – z mojego gardła wydobył się podejrzliwy głos. Przez twarz brata przemknął cień niezrozumiałego napięcia. Zachmurzył się i spuścił wzrok. – Acris – wbił we mnie puste spojrzenie. – Teraz wszystko się zmieni. Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc. Co tym razem? Znowu podjął za mnie jakąś ważną decyzję, o której nawet nie był łaskaw mi powiedzieć? – Moja rodzina zginęła wczorajszej nocy. Zadrżałam. Co? W jednaj chwili poczułam, że miękną mi kolana. Okrutna prawda docierała do mnie słowo po słowie. Skellin, wpatrzony w dal, zachował kamienną twarz. Stałam naprzeciwko niego, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jak to...? Zacisnęłam zęby. Zanim się zorientowałam, z moich ust wydobył się cichy głos. – Kim oni są – przeszył go niczym niewidzialna strzała. Zdumiony, podniósł na mnie wzrok. Stałam, wpatrując się w niego z napięciem. Byłam pewna, że krew odpłynęła mi z twarzy. Obawiałam się, że zaraz upadnę. Dlaczego to powiedziałam? Dlaczego z taką nieprzyzwoitą niecierpliwością oczekiwałam na jego odpowiedź? – Acris... Ja nie mogę... – jego twarz na chwilę przybrała niezrozumiały wyraz, a tuż potem wbił we mnie rozpaczliwe spojrzenie. Serce biło mi jak oszalałe. Uniosłam wzrok i wpatrzyłam się w błękitne niebo. Szare, leniwe chmury rozciągały się nad horyzontem. Kto mógł to zrobić? – w jednym momencie przypomniałam sobie kogoś, kto już raz próbował zniszczyć naszą rodzinę. – On... – po karku przebiegł mi lodowaty dreszcz. – Nie daruję. Zmrużyłam oczy i .uniosłam wzrok na brata. – Wybacz. Wyciągnął dłoń, by złapać mnie za rękę, jednak byłam już daleko. Biegłam szybko, mój płaszcz zlewał się z cieniami drzew. A słone łzy spływały po moim bladym policzku. ~~~ Skulona, skrywając głowę w kolanach, opierałam się o szarą skałę. Nie mogłam w to uwierzyć. Zagryzałam wargę, przypominając sobie tą pocieszną gromadkę rozrabiających urwisów. Tą.... Miłość. Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, wiedziałam, że muszę wziąć się w garść. Nieważne co się stało, życie musiało toczyć się dalej. Tak zawsze mówiłam, kiedy ktoś z umierał. Nie rozumiałam, dlaczego ktoś płacze. Z posępną twarzą zawsze patrzyłam w stronę osób, które rozpaczały po utracie bliskich. A teraz mnie samą irytowała myśl, że czuję się taka słaba. Spojrzałam w niebo i westchnęłam. Trzask! Serce podskoczyło mi do gardła. Nie miałam dokąd uciec. Znajdowałam się na otwartej polanie, wokół której znajdował się południowy las. Jedynym schronieniem był mi głaz, stojący po środku odkrytej przestrzeni. Wytężyłam słuch i zacisnęłam zęby; polanę spowiła nienaturalna cisza. Odczekałam kilka chwil, po czym ukradkiem wyjrzałam w stronę lasu. Cienie drzew przysłaniały możliwe zagrożenie. Zamrugałam zdezorientowana i rozluźniłam pięści. Może to... – A kogo my tu mamy? – dobiegł do mnie niski, męski głos. Dochodził z tyłu. W bezruchu, ze zdumieniem w szkarłatno–morskich, przerażonych oczach wpatrywałam się w las, który miał dać mi bezpieczeństwo, spokój... Oraz siłę, by żyć. ~~~
Płeć: kobieta
Ocena: 4
Liczba komentarzy: 6
Data dodania: 04.05.2014r.
Statystyki: Wiersze: 9701 | Proza: 2330 | Publicystyka: 721 | Komentarze: 68305 | Użytkownicy: 12452
Online(51): 51 gości i 0 zarejestrowanych: